sobota, 10 stycznia 2015

Mój pierwszy maraton - 15.08.2013r.

"Prawdziwy facet powinien chociaż raz w życiu przebiec maraton"- Henryk Szost



    Każdy, kto kiedykolwiek przebiegł maraton, do końca życia będzie pamiętał emocje jakie mu towarzyszyły w trakcie pokonywania każdego kilometra.

     Niejednokrotnie jest to walka w własnymi słabościami, walka która tak naprawdę toczy się w głowie biegacza.

  Królewski dystans to prawdziwy egzamin dla ciała i ducha.
Jeśli źle się przygotowałeś do Maratonu, wszystko wyjdzie na trasie.
To sprawdzian naszej wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
Radość, śmiech, smutek, złość, łzy, walka ze słabościami, bólem, obtarciami to tylko kropla w morzu tego co czeka każdego maratończyka.

Ale zacznijmy od początku....

  Przez kilka ostatnich miesięcy 2012 roku zastanawiałem się nad tym, czy jestem już gotowy do przebiegnięcia maratonu?
A jest to niemały dystans liczący 42 kilometry i  195 metrów.
W końcu na początku 2013 roku zapisałem się na trójmiejski Maraton Solidarności (Gdynia-Sopot-Gdańsk), który odbył się 15.08.2013r.
Skoro podjąłem wyzwanie, muszę to zrobić, nie mogę się wycofać.

Myślałem sobie, przecież biegam tak? Więc skoro tak jest, dam sobie radę.

Jak wiecie trenuje co drugi dzień, więc i co drugi dzień pokonywałem dystans 15 km, sukcesywnie zwiększając go do 17,20,25 km.

Dni, tygodnie i miesiące mijały, moja waga spadała, forma rosła więc wszystko było na jak najlepszej drodze do sukcesu.

W internecie znalazłem wiele porad na temat tego jak się przygotować do maratonu, co jeść, czego unikać, co pić i w jakich ilościach.
Tydzień przez maratonem zacząłem napełnianie organizmu węglowodanami. Dania na bazie makaronu i ryżu to była moja codzienność.
W przed dzień maratonu zacząłem się także nawadniać, co dało mi się we znaki w noc poprzedzającą start.

W końcu nadszedł ten dzień.

Jako, że start maratonu zaplanowany był na godzinę 10, budzik nastawiłem na godzinę 5, żeby mieć zapas czasu na spokojne przygotowanie, zjedzenie lekkiego śniadanie, zapakowania odzieży startowej oraz rzeczy, które miałem w planie zabrać ze sobą.

Początkowo w planie miałem dotarcie na linię starty do Gdyni pociągiem, niestety w Pelplina nie miałem wtedy bezpośredniego połączenia, a nie chciałem jechać z przesiadkami aby uniknąć błądzenia po dworcu, czy też co gorsza, spóźnienia się na bieg.

Jako, że start maratonu znajdował się w Gdyni, ze Wzgórza Świętego Maksymiliana, zaplanowałem sobie, że do Tczewa pojadę swoim samochodem, zostawiając go na parkingu dworca PKP, po czym przesiadłem się do pociągu. Ku mojemu zdziwieniu pociąg był zapełniony biegaczami jadącymi na ten sam maraton. To podniosło mnie trochę na duchu, a przy okazji mogłem wypytać doświadczonych biegaczy jak biec i na co uważać podczas biegu. Wszystkie rady wziąłem sobie do serca, starając się poukładać to jakoś sobie w głowie.

W biurze zawodów zameldowałem się około 8:30. Odebrałem pakiet startowy, przebrałem się, po czym rozpocząłem rozgrzewkę i nawadnianie.

Z minuty na minutę uczestników biegu przybywało, a atmosfera robiła się coraz gorętsza. Kręciłem się trochę w koło linii startu, czując się trochę nieswojo, ponieważ na maraton przyjechałem sam.
To uczucie szybko minęło, do startu zostało kilka minut, a wokół mnie stali sami uśmiechnięci i życzliwi ludzie.
W międzyczasie zdążyłem poznać kilku fajnych ludzi, w tym Jacka z Gdyni, który na starcie miał na sobie koszulkę z napisem "mój pierwszy maraton", pomyślałem więc, że nie będę sam zmagał się z tym dystansem.

Od samego rana było ciepło ok. 20 stopni, niebo było lekko zachmurzone, wiał lekki wiatr -niemal  idealna pogoda na długi bieg.

Jeszcze tylko szybki skok na toi toi, żel energetyczny i oczekiwanie na odliczanie...

10,9,8.....3,2,1

Strzał startera!!!
Zaczęło się !!!
Przez pierwsze kilometry biegliśmy z Jackiem w tempie ok. 5:30km, luźno przy tym rozmawiając.

Bardzo miło zaskoczyli mnie kibice, którzy na każdym kilometrze kibicowali biegaczom, motywując ich do dalszego biegu ;) Oklaski, brawa, krzyki, gwizdy, trąbki itd. :))

Przybijanie biegowych "piątek" z kibicami - bezcenne i bardzo motywujące ;)

Na 5 kilometrze postanowiłem nie korzystać z punktu odżywczego, ponieważ butelkę z izotonikiem zabrałem ze sobą na pasku.

Kolejne kilometry pokonywałem bez większego trudu, korzystając na 10,15,20 i 25 km z punktów odżywczych, na których starałem się pić kilka łyków wody, zabrać małą butelkę wody i gąbkę, którą obcierałem twarz, lejąc resztę znajdującej się w niej wody na głowę. Nie zapominałem także o żelach energetycznych, których miałem spory zapas.

Ok 28 km zrobiło się słonecznie, wręcz gorąco, powoli zaczynałem odczuwać zmęczenie, tym bardziej, że biegliśmy w kierunku Westerplatte, gdzie było kilka większych podbiegów, a później tylko długa prosta.

Krok za krokiem... Kolejne metry pokonywałem z wielkim trudem, przez cały czas wypatrując końca "prostej" i nawrotki, która nas czekała, a po niej kolejna długa prosta i upragniona meta.
Lejący się z nieba żar dawał się wszystkim we znaki. Mijałem kilku biegaczy, którzy ledwo co stawiali kolejne kroki, a tym którzy nie dali rady lekarza natychmiast udzielali pomocy medycznej.
Szok ... nigdy bym nie przypuszczał, że maraton może być aż tak wyczerpujący.

Na 36 km zaczęła dokuczać mi kolka, która z każdym kilometrem coraz bardziej mnie osłabiała. Używałem różnych metod aby ją pokonać. Kilka razy szedłem, uciskając bolesne miejsce, tak jak robiłem to niejednokrotnie na treningach. Niestety kolka miała swój plan, chciała mnie osłabić i sprawić, że nie zobaczę linii mety.
Pomyślałem sobie: przecież na mecie czeka na mnie żona i mój kochany synek, przecież to dla nich biegnę. Do oczu napłynęły mi łzy. To chyba ze zmęczenia bądź złości, że coś mnie boli i myśli, które krążyły mi w głowie.

Nie poddam się, oni tam na mnie czekają - pomyślałem. Przecież obiecałem sykowi, że razem z tatą wbiegnie na metę!

Zacisnąłem zęby, przycisnąłem miejsce, w którym odczuwałem ból, który chyba pod wpływem adrenaliny trochę odpuścił i pobiegłem do mety tak szybko jak tylko mogłem.

Z pomocą wszystkim biegaczom wyszli organizatorzy, którzy kilka kilometrów przed metą ustawili kurtyny wodne, które skutecznie schładzały każdego, kto tylko miał na to ochotę.
Oczywiście ja miałem i to wielką, tym bardziej, że od kilkunastu kilometrów odczuwałem niesamowitą suchotę w ustach i mimo, że starałem się pić wodę, miałem jej ciągle za mało.

Teraz już wiem, że kolejnym razem muszę zdecydowanie bardziej się nawadniać i korzystać z każdych punktów odżywczych, bez gadania.

Od 40 km z każdym kolejnym przebiegniętym metrem, przybywało kibiców, co mnie bardzo pobudziło do dalszego wysiłku.

Po 40 km zaczęły się powoli pokazywać bramki oddzielające maratończyków od kibiców.
Za każdą bramką z kolejnym metrem stało coraz więcej ludzi. W tłumie było widać tych co z oddali wypatrują kogoś ze swojej rodziny lub znajomych.

Pamiętam jak mym oczom okazała się tak bardzo upragniona tablica z napisałem "42 km" :)
Pomyślałem - dam radę, czas zacząć finiszowanie ;)

Do pokonania miałem jeszcze tylko ostatni zakręt i jest - widzę ją, to ona,  META !!! :)
Zmęczenia dawało mi się mocno we znaki, ale zgromadzone tłumy ludzi, fotoreporterzy i w końcu moja rodzina motywowały mnie do pokonania ostatniej prostej.

W tłumie wiwatujących ludzi na ostatnich metrach starałem się znaleźć moją rodzinę. Całe szczęście moja żona zrobiła to pierwsza, przełożyła naszego syna przez barierkę, ten szybko do mnie podbiegł i dzięki temu na metę wbiegliśmy razem, kończąc maraton z czasem 04:05:15.

Udało się, przebiegłem swój pierwszy maraton. Łzy szczęścia same cisnęły mi się do oczy.

Ktoś z organizatorów zawiesił mi medal na szyi, dał butelkę wody i po chwili byłem już w gronie tych, którym się udało :))

Jak tylko podeszła do mnie żona, mocno ją uścisnąłem, a z oczy pociekły nam łzy szczęścia ;)

Przebiegłem maraton, jestem maratończykiem - pomyślałem ;)

Czułem się cudownie, niesamowicie, zmęczenie odeszło w zapomnienie :)

Ledwo stałem na nogach, marząc tylko o tym, żeby w końcu zdjąć buty, usiąść i odpocząć.

Szybkie przebranie się, posiłek regeneracyjny i do domku odpoczywać ;)

Byłem tak spragniony, że wypiłem ponad 4 litry wody w ciągu godziny, a kolejną po powrocie do domu.

Przez ponad 4 godziny biegu w mojej głowie kłębiły się różne myśli.
Przez ten czas walczyłem z bólem, otarciami, upałem, trasą, własnymi słabościami, zmęczeniem i pragnieniem.

Mimo tego, że maraton jest ogromnym wyzwaniem dla ciała i psychiki biegacza wiem, że zrobię to jeszcze nie jeden raz, bo bieganie to pozytywne uzależnienie, a nie ma nic lepszego, jak dać sobie porządny wycisk na biegu ;)

P.s. 22.09.2013r. przebiegłem swój drugi maraton Fundacji Dasz Radę w Zapowiedniku, kończąc go z czasem 3:59:10, łamiąc tym samym magiczną barierę 4 godzin ciągłego biegu ;)



Kilka fotek z maratonu:












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz