wtorek, 26 kwietnia 2016

Orlen Warsaw Marathon 24.04.2016 - mega życiówka :)



Po zeszłorocznej III edycji Orlen Warsaw Marathon i kolejnej życiówce, powtarzałem sobie w głowie "Nigdy więcej maratonu", przecież to jest morderczy, wykańczający dystans, do którego nie każdy jest stworzony.

No i ???

No i znowu to zrobiłem !!!

Maraton uzależnia, wciąga, sprawia że człowiek tęskni za tym przyjemnym zmęczeniem, stresem, emocjami, całą tą otoczką, która tworzy się wokół przygotowań, wyjazdu i w końcu samego biegu.

Zacznijmy od początku...

Po ukończeniu zeszłorocznego OWM długo zastanawiałem się nad tym, czy wystartować jeszcze kiedykolwiek w maratonie.
Z jednej strony wiedziałem, że maraton wykańcza organizm, mięśnie, stawy, bywa kontuzyjny, z drugiej strony bardzo chciałem ustanowić kolejną życiówkę, a przede wszystkim złamać magiczną barierę 3:30:00, która na tamtą chwilę była dla mnie nieosiągalna.

Maraton ma w sobie to coś, co przyciąga do siebie...wciąga, uzależnia, sprawia, że człowiek chce po raz kolejny wyznaczyć sobie cel i dążyć do jego osiągnięcia. Podświadomie tęskniłem za maratonem, za tym wszystkim co rok temu przeżyłem na Orlen Warsaw Marathon i bardzo chciałem być tam po raz kolejny.

Jesienią postanowiłem, że po raz kolejny wystartuję w maratonie i oczywiście musiał to być Orlen Warsaw Marathon, którego organizacja według mnie jest świetna. Przepych jaki panuje w stolicy to coś dla mnie niebywałego. Wszędzie wszystkiego było pod dostatkiem. Biegacz nie musiał martwić się o to, czy aby na pewno dostanie wodę, posiłek, czy będzie miał się kto nim zająć w razie kryzysu, kontuzji, osłabienia itd.

Przygotowania do maratonu trwały kilka miesięcy, w trakcie których mój trener Roman Hudzik wyciskał ze mnie ostatnie poty.
W miarę upływu czasu moje treningu nabierały tempa, ich intensywność rosła, wybiegania były coraz dłuższe, prędkości coraz lepsze. Czułem, że wszystko to idzie w dobrą stronę. Przez jakiś czas zmagałem się z przeróżnymi kontuzjami, które spędzały mi sen z powiek. Często bolały mnie kolana, czasami stawy skokowe odmawiały posłuszeństwa, odczuwałem także bóle w okolicach miednicy - koszmar. Miejsca bólu smarowałem przeróżnymi maściami, zawijałem bandażem elastycznym, bóle uśmierzałem lekami, które nie pomagały.
 Za namową kolegi Dominika zapisałem się na masaż, do którego mimo wszystko byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Nie wierzyłem, że jakiś tam masaż potrafi zdziałać cuda, a jednak. Oczywiście masaż boli...ból był bardzo silny, ale tłumaczyłem sobie, że po wszystkim będzie już tylko lepiej. Kilka dni po masażu czułem, że bóle jakie mnie męczyły zaczynają słabnąć. Dodatkowo postanowiłem zmienić buty, bo Asicsy w których biegałem miały dużo za dużo naklepanych kilometrów (2300), przez co kolana także mogły mnie boleć.
Kilka tygodniu później kupiłem nowe buty Adidasy Response Boost. W porównaniu do moich Asicsów w Adidasach biegało mi się rewelacyjnie. Amortyzacja robiła swoje, kolana przestały mnie boleć, a reszta bóli  odeszła w zapomnienie.
Niestety w moim przypadku nic nie może być łatwe. Adidasy które tak dobrze spisywały się na treningach po 3 tygodniach zaczęły się przecierać w miejscy dużego palca prawej stopy. Paznokcie obcinam :P Dodatkowo, wkładka z tego samego buta zaczęła mi się podczas biegu wysuwać, zatrzymując się na górnej części pięty. Nie pozostało mi nic innego jak złożyć reklamację na adidasy.























Kilka dni do maratonu a ja nie mam butów - masakra !!!
Co z tego, że dzięki Romanowi byłem mega przygotowany, rozpierała mnie energia i czułem, że Jedyne co mi zostało to zamówić szybko kolejną parę butów.
W dwa dni przyszły do mnie Nike Lunar Elite 2.


Do maratonu pozostały mi tylko 3 dni. W trakcie dwóch treningów nowe buty zachowywały się bardzo dobrze, ale mimo to istniało bardzo duże prawdopodobieństwo nabawienia się odcisków, pęcherzy, kontuzji itd. Trudno co zrobić, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Biorę nike do stolicy!

Dzięki temu, że kolega Dominik także zapisał się na maraton, do stolicy nie musiałem jechać sam.

Maraton zbliżał się wielkimi krokami. Na kilka dni przed wyjazdem zaczął nam się powoli udzielać stres przedstartowy, który nie opuszczał nas aż do samego startu.

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień.....dzień wyjazdu.

Do stolicy pojechaliśmy tak jak rok temu pociągiem. Całe szczęście, że kupiliśmy bilety na poranny pociąg, bo dzięki uprzejmości PKP nasz intercity odjechać z Tczewa z 70 minutowym opóźnieniem.

Po przybyciu do Warszawy bez zbędnej zwłoki udaliśmy się do miasteczka biegaczy, aby odebrać pakiety startowe, a następnie na Halę, gdzie mieliśmy zarezerwowany darmowy nocleg.
Na miejscu szybko zrobiliśmy sobie "łóżka" i po szybkim odpoczynku po raz kolejny pojechaliśmy do miasteczka biegaczy, gdzie odbywały się już biegowe zawody młodzieży szkolnej. Poza tym chcieliśmy trochę wchłonąć tą maratońską atmosferę, rozejrzeć się, obejść Expo i przede wszystkim zjeść kolację, którą była pasta party.















Około godziny 22, 23 położyliśmy się spać, ale hałas jaki panował na hali nie pozwalał nam zasnąć. Ponadto, stres przedstartowy jakim byliśmy naładowani sprawił, że zaśnięcie było wielkim wyczynem. Po przespaniu około 3,4 godzin z przerwami przyszedł czas wstać. Szybkie śniadanie, kawa 1,2 i już siedzieliśmy w autobusie wiozącym nas na linię startu. Od rana było bardzo zimno na zewnątrz, dodatkowo niebo było zachmurzone, a mimo to nie padał deszcz co zapowiadało bardzo dobre warunki do długiego biegu.





Tak jak w roku ubiegłym, miasteczko biegaczy pękało w szwach. O dostaniu się do wc można było zapomnieć :P

Zapisując się na maraton oczywiście chciałem utrzymać moją tendencję spadkową i ustanowić kolejną życiówkę, więc wybrałem trochę lepszą strefę czasową: 3:30:00 - 3:45:00.

Bardzo chciałem osiągnąć czas w granicach 3:30:00, wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany i tylko kontuzja może mnie powstrzymać...chociaż tą myśl starałem się wyprzeć z głowy, bo nie była mi ona do niczego potrzebna. Plan zakładał biec w tempie około 5:00 minut na kilometr, a najlepiej poniżej dla lepszego wyniku ;)

Obliczanie trwało 3,2,1....biało czerwone baloty po raz kolejny zostały puszczone..zaczęło się :)

Zanim przekroczyliśmy linię startu minęły jakieś 2 minuty.
Pierwszy kilometr biegu to było praktycznie przepychanie się do przodu, więc czas nie powalał, ale dalej szło już tylko lepiej.
Czas na kolejnych kilometrach wahał się w granicach 4:55, czyli zgodnie z planem :)

Wiedziałem, że na tym etapie nie mogę biec szybciej, żeby wystarczyło mi sił na cały dystans.
Nauczony zeszłorocznym maratonem, postanowiłem korzystać ze wszystkich punktów odżywczych, aby nie dopuścić do odwodnienia organizmu.
Pierwszy punkt nawadniania był na 4,5km z którego oczywiście skorzystałem. Przed 9km i kolejnym punktem z wodą zjadłem pierwszy żel. Dzięki doświadczeniu organizatorów kolejne punkty z wodą rozmieszczone były co 2,5km, czyli praktycznie co chwilę :P

Dobiegając do 21km postanowiłem zrzucić zbędny balast i wlecieć do toi toia. Przez kolejne 2km nadrabiałem stracony czas biegnąć po 4:30-4:40/km. Będąc na 22km dodatkowo wypiłem shota magnozowego, żeby wykluczyć możliwość wystąpienia skurczy.
Na 27-28km zjadłem kolejny żel. Przez cały pokonany dystans nie odczuwałem żadnych dolegliwości bólowych. Cały czas czułem, że mam dużo siły na kolejne kilometry biegu, co było bardzo motywujące :)

Dobiegając do 35km postanowiłem zjeść ostatni żel. Czułem przypływ energii. Nie wiedziałem, czy jest to spowodowane żelem, czy zaczęła mi się udzielać powoli euforia związana ze zbliżającą się metą :) Gdy tylko zaczynałem myśleć o momencie przekraczania linii mety, gęba sama mi się śmiałą a oczy napełniały się łzami radości ... i nie wstydzę się tego powiedzieć :)))
Na 37km zacząłem zwiększać tempo biegu, bo meta zbliżała coraz nieuchronnie :)
Tempo wahało się w okolicach 4:40 i cały czas spadało. W tym czasie wyprzedziłem całą masę ludzi, którzy z ledwością stawiali każdy kolejny krok.
Nie dość tego, że nie czułem zmęczenia to przez cały czas byłem w stanie przyspieszać, co nie było dla mnie żadnym wysiłkiem - dziwne? Ha a jednak możliwe!
Na 38km widać już było stadion narodowy w całej okazałości - widok ten sprawił, że poczułem niesamowity wyrzuć energii...biegłem jak zaczarowany, cieszyłem się, oczy pociły mi się ze szczęścia, na buzi miałem uśmiech wielki jak banan :)

Na ostatniej prostej tłumy kibiców, fotoreporterów, kamery sprawiły, że czułem niesamowite szczęście, tym bardziej, że na zegarku zobaczyłem cyfry o jakich nie śniłem !!!

Na metę wbiegłem z rękoma w górze, czując mega wielkie szczęście. Czułem radość, dumę, szczęście jakie odczuwa maratończyk wbiegający na metę jest nie do opisania - maratończycy wiedzą o czym mówię :)))) !!!!

Złamałem 3:30:00 !!!!!!!!!!!

Nowa życiówka: 3:27:40 !!!!!



Szczęście mnie rozpierało, a w głowie już miałem tylko jedną myśl: szybko zadzwonić do żony i syna :)
Szybkie odebranie medalu, koc termiczny, butelka wody i szybko do depozytu, bo za kilka minut Dominik będzie wbiegał na metę.

Dzięki świetnej organizacji w trakcie całego maratonu rozstawione były przeróżne zespoły muzyczne, które swoją muzyką motywowały biegaczy do walki o każdy następny kilometr.
Nie mogę zapomnieć o kibicach, którzy na takich biegach odgrywają kluczową rolę, a ci w stolicy byli wszędzie. To dzięki Wam kibice udało się dotrzeć do mety tak wielu biegaczom. Dziękuję za wasz doping, okrzyki, motywację i piątki mocy :)

Po szybkim prysznicu i jedzeniu postanowiliśmy dopingować ostatnich wbiegających maratończyków na linię mety.

Przez te wszystkie kilometry biegłem bez jakichkolwiek dolegliwości bólowych - coś nieprawdopodobnego. Zero kryzysu, zero skurczy, słabości, zupełnie nic !!! Biegłem jak zaczarowany, jak by mnie ktoś prowadził !!! Coś niesamowitego !!!

Mam niesamowitą rodzinę !!! Moja żona i synek po raz kolejny zrobili mi mega niespodziankę. Dostałem swój własny puchar robiony przez syna i kolejny medal, a na stole czekała już mega wyżerka ... Kocham Was i dziękuję !!!






Maratońska tendencja spadkowa:

- 2013r. - Energa XIX Maraton (Gdynia-Gdańsk) - 4:05:15
- 2013r. - Maraton Fundacji DASZ RADĘ w Zapowiedniku - 3:59:10
- 2015r. - Orlen Warsaw Marathon - 3:43:37
- 2016r. - Orlen Warsaw Marathon - 3:27:40 !!!

Co do moich nowych butów w których zrobiłem maraton - zero otarć, pęcheży - nic !!! 
Buty są świetne...niosły mnie przez te wszystkie kilometry bez jakichkolwiek dolegliwości bólowych. Ryzyko się opłaca !!! :) 

Dziękuję także mojemu trenerowi Romanowi Hudzik, który zrobił niesamowitą robotę. Roman ty to znasz się na bieganiu jak mało kto. Fachowiec !!!

Dziękuję wam wszystkim za trzymanie kciuków, za doping, motywację, gratulację i dobre słowa !!!
Udało się !!!

Fotorelacja :)







 Bosy Biegacz :)