Witam.
Chciałbym opowiedzieć wam o tym, jak to wszystko się zaczęło…
Myśl o tym,
aby rozpocząć bieganie pierwszy raz pojawiła się w mojej głowie w 2011 roku w
maju. Długo nie potrafiłem zmobilizować się do przekroczenia progu domu.
Niejednokrotnie jadąc samochodem zazdrościłem tym, którzy biegną, robią coś ze
swoim życiem. Pomyślałem… też tak chcę....brakowało mi jednak impulsu,
motywacji...
Maj powoli
się kończ, a ja dalej nie potrafiłem się zmobilizować bo pierwszego treningu…
Moja waga
wahała się w granicach 108 kg przy wzroście 179cm, czyli nadwaga przy której
ciężko było złapać motywację do działania. Patrząc w lustro widziałem grubasa,
który przy wiązaniu butów ma zadyszki, ale nie miałem dość sił aby zacząć.
Dzień 19
czerwca 2011r. na długo zapadnie w mojej pamięci, jako jeden z gorszych dni w
życiu. W ten dzień właśnie miałem w pracy wypadek, po którym doznałem tzn.
wyrwania ręki ze stawu barkowego. Od tamtego czasu zaczął prześladować mnie
prawdziwy pech… Przez 1,5 miesiąca chodziłem z ręką na temblaku, a więc
rozpoczęcie treningów biegowych przekładało się w czasie. Leczenie urazu trwało
aż do września. Po ponad dwóch miesiącach ręka doszła do pełnej sprawności,
więc była nadzieja że już niedługo zacznę biegać.
Niestety… od
połowy września zacząłem odczuwać dziwne duszności oraz problemy z oddychaniem.
Pomyślałem, że powodem tego może być fakt, że przez ponad 2 miesiące siedziałem
w domu, nie robiąc nic. Z dnia na dzień duszności zaczęły się nasilać.
Byłem osobą
która do lekarza idzie tylko wtedy kiedy naprawdę jest to niezbędne, więc
odpuściłem sobie wizytę, tłumacząc sobie że to nic takiego, że pewnie samo
przejdzie.
Kilka dni
później niemal nie zemdlałem na oczach żony. Pamiętam jej wzrok, wpatrywała się
we mnie ze strachem i łzami w oczach, nie wiedząc co się dzieje, ja w kolei
widziałem ją ale nie mogłem jej nic powiedzieć. To zadecydowało abym w trybie
pilnym udał się do lekarza. Okazało się że doznałem zatorowości płucnej…
lekarze zlecili mi noszenie temblaku, nie dając niczego na ewentualne zakrzepy
i zatory.
W szpitalu
dowiedziałem się, że gdybym nie przyjechał, to może za kilka godzin, dzień lub
dwa było by za późno..
Leczenie
trwało do początku grudnia. Wydolność moich płuc znacznie się poprawiła.
Wróciłem także do pracy. Decyzja zapadła, idę biegać. Udało mi się oszukać przeznaczenie,
więc już nic mnie nie powstrzyma, pomyślałem.
Pierwszy
bieg trwał 15 minut na dystansie 2 kilometrów. Były to ciężkie 2 km, podczas
których stawałem kilka razy, zadyszka nie odpuszczała, kolka sprawiała że bieg
był dla mnie jak kara. Nazajutrz oczywiście wstając z łóżka poczułem ból hmmm…
zakwasy. Tego samego dnia zrobiłem kolejny trening, który przyszedł mi z
wielkim trudem. Po 2 tygodniach zacząłem zwiększać odległość i z 2 kilometrów
robiłem już ponad 3,5 km. Moje samopoczucie było coraz lepsze. Niestety do
czasu. Od początku roku co kilka tygodni odczuwałem dziwny ból w klatce
piersiowej, okolice mostka. Nie czekając na rozwój dolegliwości, udałem się do
lekarza – okazało się że mam nerwobóle. Lekarz twierdził, że za dużo się
denerwuję, w domu, pracy, za dużo mam na głowie itd. Kazał mi się wyciszyć,
zaprzestać tzn. nakręcania się w czasie sytuacji stresowych, do tego przepisał
mi jakieś tabletki i syrop, po których chodziłem cięgle zmęczony. Pomimo
leczenia, bóle nie odpuszczały, nasilały się (zaliczyłem kilka wizyt na SOR).
Jakiś czas
później miałem badanie profilaktyczne, po których okazało się że moje wyniki
wątrobowe przekroczyły normy i kilkanaście razy. Lekarz wysłał mnie do szpitala
chorób zakaźnych podejrzewając że mogę mieć żółtaczkę. W szpitalu zostałem
kilka dni, przechodząc w tym czasie całą serię badań. Diagnoza zaskoczyła mnie
– okazało się że mój pęcherzyk żółciowy jest na wykończeniu i należy go usunąć.
Z końcem kwietnia pozbyłem się pęcherzyka żółciowego. W domu spędziłem kilka
tygodni, odliczając dzień w którym w końcu wybiegnę z domu.
Najgorsze jest
to, że po tym jak chirurg wyciął mi pęcherzyk żółciowy, nerwobóle które rzekomo
miałem, przestały mi dokuczać. Okazało się, że nie były to nerwobóle, tylko pęcherzyk
żółciowy, a bóle które miałem, sygnalizowały że czas na jego usunięcie.
Byłem niepotrzebnie
leczony na coś, co mi nie dolegało. Kochana Polska Służba Zdrowia !!!
Jestem
najlepszych przykładem na to jak działa nasza służba zdrowia i jaką wiedzę mają współcześni lekarze, przez których mało bym nie stracił życia i zdrowia.
Po ponad
miesiącu wznowiłem swoje treningi. Zacząłem sukcesywnie zwiększać odległość,
biegając coraz dłużej. Przekopałem Internet, szukając stron o tematyce
biegowej. Zaopatrzyłem się także w pierwsze buty do biegania (z Lidla), kupiłem
także leginsy, spodenki i koszulkę.
Od czasu
tych niefortunnych zdarzeń nie odpuściłem żadnego treningu biegając 3,4 razy w
tygodniu.
Mam na
koncie starty w dwóch maratonach, dwóch półmaratonach, kilku Dyszkach, oraz
paru krótszych biegach. Bieganie stało się dla mnie sensem życia.
Myśl o tym,
że przez zaniedbanie lekarskie mogło by mnie już nie być, przez cały czas
motywuje mnie to działania i sprawiła że zacząłem o siebie dbać, zmieniłem styl
życia oraz odżywiania, a kilogramy same spadały.
Dzisiaj moja
waga waha się w okolicy 81 kg – dzięki bieganiu schudłem 27 kg, wyrobiłem
sobie kondycję, umięśniłem nogi, spaliłem mięsień piwny, a dzięki temu czuję się jak młody bóg :P)
Bieganie
zmienia człowieka, sprawia że stajemy się lepsi. Rodzina biegaczy to grono
bardzo pomocnych, życzliwych, serdecznych ludzi – sprawdziłem to nie raz.
Tylko
biegacz potrafi zrozumieć biegacza ;))
A to ja przed i po biegowej przemianie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz