piątek, 3 października 2014

Jak to się zaczęło...



Witam. Chciałbym opowiedzieć wam o tym, jak to wszystko się zaczęło…
Myśl o tym, aby rozpocząć bieganie pierwszy raz pojawiła się w mojej głowie w 2011 roku w maju. Długo nie potrafiłem zmobilizować się do przekroczenia progu domu. Niejednokrotnie jadąc samochodem zazdrościłem tym, którzy biegną, robią coś ze swoim życiem. Pomyślałem… też tak chcę....brakowało mi jednak impulsu, motywacji...
Maj powoli się kończ, a ja dalej nie potrafiłem się zmobilizować bo pierwszego treningu…
Moja waga wahała się w granicach 108 kg przy wzroście 179cm, czyli nadwaga przy której ciężko było złapać motywację do działania. Patrząc w lustro widziałem grubasa, który przy wiązaniu butów ma zadyszki, ale nie miałem dość sił aby zacząć. 
Dzień 19 czerwca 2011r. na długo zapadnie w mojej pamięci, jako jeden z gorszych dni w życiu. W ten dzień właśnie miałem w pracy wypadek, po którym doznałem tzn. wyrwania ręki ze stawu barkowego. Od tamtego czasu zaczął prześladować mnie prawdziwy pech… Przez 1,5 miesiąca chodziłem z ręką na temblaku, a więc rozpoczęcie treningów biegowych przekładało się w czasie. Leczenie urazu trwało aż do września. Po ponad dwóch miesiącach ręka doszła do pełnej sprawności, więc była nadzieja że już niedługo zacznę biegać. 
Niestety… od połowy września zacząłem odczuwać dziwne duszności oraz problemy z oddychaniem. Pomyślałem, że powodem tego może być fakt, że przez ponad 2 miesiące siedziałem w domu, nie robiąc nic. Z dnia na dzień duszności zaczęły się nasilać.
Byłem osobą która do lekarza idzie tylko wtedy kiedy naprawdę jest to niezbędne, więc odpuściłem sobie wizytę, tłumacząc sobie że to nic takiego, że pewnie samo przejdzie.
Kilka dni później niemal nie zemdlałem na oczach żony. Pamiętam jej wzrok, wpatrywała się we mnie ze strachem i łzami w oczach, nie wiedząc co się dzieje, ja w kolei widziałem ją ale nie mogłem jej nic powiedzieć. To zadecydowało abym w trybie pilnym udał się do lekarza. Okazało się że doznałem zatorowości płucnej… lekarze zlecili mi noszenie temblaku, nie dając niczego na ewentualne zakrzepy i zatory.
W szpitalu dowiedziałem się, że gdybym nie przyjechał, to może za kilka godzin, dzień lub dwa było by za późno.. 
Leczenie trwało do początku grudnia. Wydolność moich płuc znacznie się poprawiła. Wróciłem także do pracy. Decyzja zapadła, idę biegać. Udało mi się oszukać przeznaczenie, więc już nic mnie nie powstrzyma, pomyślałem.
Pierwszy bieg trwał 15 minut na dystansie 2 kilometrów. Były to ciężkie 2 km, podczas których stawałem kilka razy, zadyszka nie odpuszczała, kolka sprawiała że bieg był dla mnie jak kara. Nazajutrz oczywiście wstając z łóżka poczułem ból hmmm… zakwasy. Tego samego dnia zrobiłem kolejny trening, który przyszedł mi z wielkim trudem. Po 2 tygodniach zacząłem zwiększać odległość i z 2 kilometrów robiłem już ponad 3,5 km. Moje samopoczucie było coraz lepsze. Niestety do czasu. Od początku roku co kilka tygodni odczuwałem dziwny ból w klatce piersiowej, okolice mostka. Nie czekając na rozwój dolegliwości, udałem się do lekarza – okazało się że mam nerwobóle. Lekarz twierdził, że za dużo się denerwuję, w domu, pracy, za dużo mam na głowie itd. Kazał mi się wyciszyć, zaprzestać tzn. nakręcania się w czasie sytuacji stresowych, do tego przepisał mi jakieś tabletki i syrop, po których chodziłem cięgle zmęczony. Pomimo leczenia, bóle nie odpuszczały, nasilały się (zaliczyłem kilka wizyt na SOR).
Jakiś czas później miałem badanie profilaktyczne, po których okazało się że moje wyniki wątrobowe przekroczyły normy i kilkanaście razy. Lekarz wysłał mnie do szpitala chorób zakaźnych podejrzewając że mogę mieć żółtaczkę. W szpitalu zostałem kilka dni, przechodząc w tym czasie całą serię badań. Diagnoza zaskoczyła mnie – okazało się że mój pęcherzyk żółciowy jest na wykończeniu i należy go usunąć. Z końcem kwietnia pozbyłem się pęcherzyka żółciowego. W domu spędziłem kilka tygodni, odliczając dzień w którym w końcu wybiegnę z domu.
Najgorsze jest to, że po tym jak chirurg wyciął mi pęcherzyk żółciowy, nerwobóle które rzekomo miałem, przestały mi dokuczać. Okazało się, że nie były to nerwobóle, tylko pęcherzyk żółciowy, a bóle które miałem, sygnalizowały że czas na jego usunięcie.
Byłem niepotrzebnie leczony na coś, co mi nie dolegało. Kochana Polska Służba Zdrowia !!!
Jestem najlepszych przykładem na to jak działa nasza służba zdrowia i jaką wiedzę mają współcześni lekarze, przez których mało bym nie stracił życia i zdrowia.
Po ponad miesiącu wznowiłem swoje treningi. Zacząłem sukcesywnie zwiększać odległość, biegając coraz dłużej. Przekopałem Internet, szukając stron o tematyce biegowej. Zaopatrzyłem się także w pierwsze buty do biegania (z Lidla), kupiłem także leginsy, spodenki i koszulkę.
Od czasu tych niefortunnych zdarzeń nie odpuściłem żadnego treningu biegając 3,4 razy w tygodniu.
Mam na koncie starty w dwóch maratonach, dwóch półmaratonach, kilku Dyszkach, oraz paru krótszych biegach. Bieganie stało się dla mnie sensem życia.
Myśl o tym, że przez zaniedbanie lekarskie mogło by mnie już nie być, przez cały czas motywuje mnie to działania i sprawiła że zacząłem o siebie dbać, zmieniłem styl życia oraz odżywiania, a kilogramy same spadały.
Dzisiaj moja waga waha się w okolicy 81 kg – dzięki bieganiu schudłem 27 kg, wyrobiłem sobie kondycję, umięśniłem nogi, spaliłem mięsień piwny,  a dzięki temu czuję się jak młody bóg :P)
Bieganie zmienia człowieka, sprawia że stajemy się lepsi. Rodzina biegaczy to grono bardzo pomocnych, życzliwych, serdecznych ludzi – sprawdziłem to nie raz.
Tylko biegacz potrafi zrozumieć biegacza ;)) 

A to ja przed i po biegowej przemianie :) 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz